poniedziałek, 26 listopada 2012

49. KUCHARZ



WIEK: 30 + 

INSPIRACJA: Programy kulinarne (nie mylić z kulinarnymi reality shows!). 

PRÓBY REALIZACJI: Nigdy nie lubiłam gotować. Ba! Do dwudziestego piątego roku życia nie ugotowałam niczego, co wymagałoby samodzielnego skomponowania  więcej niż trzech składników. Zapychałam się kanapkami, gotowymi mieszankami warzyw i innymi niezbyt zdrowymi farszami. A potem poznałam mojego ukochanego Małża. I momentalnie zapałałam irracjonalną chęcią udowodnienia mu, że jestem wartościowym materiałem na towarzyszkę życia.  Mówią, że milość jest ślepa. Ja dodaję, że bywa też głodna. Nie miałam wyjścia. Całe szczęście miałam koło ratunkowe w postaci telefonu do przyjaciela. Przyjacielem była rzecz jasna Mama.  Pamiętam, że na pierwszy ogień poszedł rosół. Potem jakoś się to wszystko potoczyło. 

KONTYNUACJA: Gdy człowiek leży odłogiem przez 6 dni i nie ma siły ruszyć ręką ani nogą (z powodu wyczerpującej choroby, nie z lenistwa!) ma do wyboru dwa zajęcia. Spanie i oglądanie telewizji. Albo obydwie te lecznicze czynności stosowane naprzemiennie w różnych dawkach.  W zeszłym tygodniu zastosowałam taką właśnie kurację i jej efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Nie dosyć, że wyzdrowiałam, to jeszcze zapałałam chęcią zgotowania Małżowi dwudaniowego niedzielnego obiadu z deserem. O ile dla niektórych jest to norma, dla nas taka okoliczność jest świętem porównywalnym z Wigilią. 

W te pędy wyłuszczyłam pomysł Małżowi, który jest łakomczuchem jakich mało, choć wcale tego po nim nie widać (niektórzy twierdzą, że w ogóle go nie widać, gdy stanie bokiem) i zaraziłam go tą ideą. Małż wyraził zainteresowanie i zgodził się nabyć niezbędną polędwicę, która to miała być gwoździem programu. Ponieważ mogła stać się także gwoździem do mojej przysłowiowej trumny, podjęłam trud przyrządzenia zupy dyniowej (którą już niejednokrotnie robiłam i która mi zawsze wychodziła), żebyśmy w razie czego z głodu nie zamarli. Ciasto bananowe według autorskiego przepisu również było pewniakiem. 

By nie zanudzać was jednak przydługimi opisami przyrody, przejdę do sedna. Zupa była za słodka, sos do polędwicy się ściął, a w cieście był zakalec. I nie byłoby w tym chichocie losu nic dziwnego, gdyby nie był to, że nigdy wcześniej nie udało mi się upiec zakalca!

UWAGI DODATKOWE:  Nadal nie lubię gotować, ale rozszerzyłam asortyment domowego baru o kilka nowych potraw. Nie musimy już codziennie jeść  rosołu.

  
UWAGI DODATKOWE 2: Porażki się nie ulęknę. Dziś w programie pulpeciki w sosie koperkowym!

UWAGI DODATKOWE 3: Programy kulinarne naprawdę potrafią zainspirować. Mój ulubiony to River Cottage. Serdecznie polecam!!

UWAGI DODATKOWE 4: Na deser, moje marzenie, czyli bitwa na jedzenie! Tu w ulubionej wersji:




poniedziałek, 12 listopada 2012

48. PISARZ

WIEK: 30 +


INSPIRACJA: Różni tacy. 

PRÓBY REALIZACJI: Ponieważ do dnia 30. urodzin (które wypadły w tym roku jakoś na początku września) nie udało mi się znaleźć sensu życia, postanowiłam dla odmiany zgłębić jego bezsens. A jakaż dziedzina  jest najlepsza do tego typu badań? Literacka, rzecz jasna. Arcydzieła literatury pięknej prześcigają się w prezentowaniu naocznych przykładów, że absolutnie WSZYSTKO jest bez sensu. Wystarczy spojrzeć na pierwsze z brzegu życiowe  tematy najczęściej w niej odzwierciedlane:

Miłość – bez sensu – kończy się albo tragedią albo nudą. Tematy pokrewne: rozstanie, śmierć, okaleczenie. 

Śmierć – bez sensu – żeby nie wiem jak się ktoś starał, nie przeskoczy. 

Człowiek – bez sensu – temat rzeka; nie nadążysz, choćbyś się skichał.

No i tak. Jakby się ktoś z moją tezą nie zgadzał, nie szkodzi. Niech tam sobie żyje w zaprzeczeniu. Warto zauważyć, że jeśli jakiś kawałek literatury nie chce uchodzić za piewcę bezsensu, ucieka w tak zwane niedopowiedzenie albo ewentualnie abstrakt. Wygodne!

KONTYNUACJA: Jako fan zarówno sensu jak i bez, postanowiłam dołączyć do rzeszy „oczo-zamydlaczy” i się w tej kwestii wypowiedzieć na swój sposób poprzez formę literacką. Czy ona piękna, to nie wiem. Na razie tworzy się i dynamicznie zmienia. Nie znajduję słów na opisanie gatunku swoich wytworów. Na myśl przychodzi mi jedynie wyrób literaturopodobny. 

UWAGI DODATKOWE: Pobocznym skutkiem bycia pisarzem jest pozorne nadawanie sensu straconym godzinom. Wspaniałe!

UWAGI DODATKOWE 2: Jako pisarz uważam, iż kasza jaglana jest dobra tylko z rana. 

UWAGI DODATKOWE 3: Jako piewca lenistwa i wytrawny tego zajęcia uprawiacz, przepraszam stałych czytaczy za przerwy w blogowaniu. Tak to już jest, jak się jest pisarzem…