WIEK: 29 +
INSPIRACJA: Nieznośna zakupowość życia
PRÓBY REALIZACJI: Jako dziecko
szczególnie nie lubiłam dwóch rzeczy: odbierać telefonu i chodzić do sklepu.
Jednego i drugiego nadal nie lubię, ale pojawienie się sklepów typu supersam, w których nie trzeba
było o wszystko prosić, było szczęśliwym momentem w moim konsumenckim życiu.
KONTYNUACJA: Minęły lata, minął
czas supersamów, ale idea samoobsługi całe szczęście nie minęła. Ostatnio
zmuszona byłam (ludzie nie mają litości i wciąż organizują wesela) do
przeistoczenia się w ukrytego klienta (czyt. krążownika wieszaków, który
szpera, przewiesza, przykłada, przeczesuje, zestawia i przymierza…). Przez 2
tygodnie odwiedziłam dziesiątki sklepów z odzieżą przeróżnych marek w 4
wielgachnych centrach handlowych. I co? Oprócz tego, że doprowadziło mnie to na
skraj załamania nerwowego, wyczerpania fizycznego i kryzysu finansowego
zauważyłam, jak bardzo różnią się polityki samoobsługowości w poszczególnych
sklepach.
Skala waha się od sklepów, w których na każdym kroku klient jest
zagadywany (ile razy można odpowiadać na pytanie – czy mogę w czymś pomóc??!!);
poprzez te, w których panuje idealna równowaga między potrzebą kontaktu, a
potrzebą zostawienia klienta w spokoju; aż do tych, w których klient jest
oczywistym intruzem przeszkadzającym w pracy. Podobno ta pierwsza opcja jest
najwyżej oceniana przez tych, którzy się bawią w takich rzeczy ocenianie. I tu
przychodzi do mnie refleksja i puka się w głowę – czy po to walczyliśmy o
samoobsługę, żeby teraz cieszyć się, gdy nam się ją odbiera? Ze sklepów, w
których na każdym kroku ktoś mnie zagadywał wiałam najszybciej. Takie są fakty, mili państwo.
UWAGI DODATKOWE: Sklepy
samoobsługowe nie wyleczyły mnie całkowicie z niechęci do robienia zakupów, ale
przynajmniej osłabiły mój lęk przed SPRZEDAWCĄ.
UWAGI DODATKOWE 2: Zbliża się weekend, więc: