SOUNDTRACK: Magda Fronczewska - Laleczka z Saskiej porcelany
WIEK: 5 ->20 lat
INSPIRACJA: Pewna mała dziewczynka, która śpiewała
TAK, a potem urosła i nie była już taka fajna...
PRÓBY REALIZACJI: Wśród członków mojej rodziny krążą legendy (są też podobno jakieś tajne nagrania w archiwach), że zaraz po tym, jak nauczyłam się pyskować, zaczęłam śpiewać. Najpierw były to samodzielnie tworzone kompozycje, gdy jednak poznałam twórczość wyżej wymienionej diwy (i mojej pierwszej wokalnej inspiracji) chciałam śpiewać tylko i wyłącznie (i w kółko) o puszku okruszku, o tym co powie tata i tak dalej i tak dalej. Ponieważ piosenek Natalki było zdecydowanie za mało i szybko mi się znudziły, przerzuciłam się na poważniejszy repertuar. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta taką niesamowicie smutną piosenkę o chwytliwym tytule - "Laleczka z saskiej porcelany" (która dla mnie była "sasanką porcelaną") Magdy Fronczewskiej. Otóż, słuchając tej właśnie rozdzierającej serce pieśni zrozumiałam, że jedyne czym chcę się zajmować w życiu to muzyka!
Po okresie fascynacji wyżej wymienionymi - przeszłam na śpiewy grupowe. Fasolki, Arfik - te sprawy. No i niepostrzeżenie weszłam w okres dojrzewania do poważnej muzyki.
Któż z nas nie pamięta szkolnych akademii organizowanych z okazji każdej możliwej okazji. Akademii uświetnionych porywającymi recytacjami i śpiewami uczniów... No właśnie. Od "Puszka Okruszka" gładko przeskoczyłam do "O mój rozmarynie", "Wojenko, wojenko", "Roty" i tym podobnych pieśni, które przyznam szczerze do tej pory wprawiają mnie w wyjątkowo melancholijny nastrój...
Kolejny okres moich wokalnych doświadczeń był ściśle związany z liceum, do którego się udałam. A że liceum było katolickie - nie było wyjścia - trzeba było śpiewać w scholi! No to śpiewałam. A potem w chórze. Ale to nie było dla mnie. Zaczęłam więc szukać nowych możliwości.
Szukać daleko nie musiałam, jako że mój wieloletni przyjaciel Krzyś (pozdrawiam!), wyjątkowo utalentowanym gitarzystą jest i jak się okazało, coś tam się rodzi z jego brzdąkania i mojego podśpiewywania. Założyliśmy więc zespół "Nieistnienia". I parę lat nawet nieźle nam szło. Niestety potem upomniała się o nas matka edukacja i rozjechaliśmy się w różne strony świata, by zdobywać wiedzę.
Zapomniałabym, że w tak zwanym międzyczasie śpiewałam jeszcze szanty w harcerskim zespole Bra-de-li. (pozdrawiam Kasię!), co zaowocowało marzeniem o zostaniu marynarzem! Ale to już zupełnie inna historia...
KONTYNUACJA: No niestety od dobrych paru lat śpiewam tylko w domu, przy sprzątaniu, zmywaniu i gotowaniu (pod prysznicem niestety się dławiłam). Ale za to, zadziwiam świat ilością znanych piosenek, a w szczególności ich tekstów, które od najmłodszych lat z podejrzaną łatwością zapadają mi w pamięć:)
UWAGI DODATKOWE:
Uwielbiam śpiewające dziewczyny!