poniedziałek, 26 listopada 2012

49. KUCHARZ



WIEK: 30 + 

INSPIRACJA: Programy kulinarne (nie mylić z kulinarnymi reality shows!). 

PRÓBY REALIZACJI: Nigdy nie lubiłam gotować. Ba! Do dwudziestego piątego roku życia nie ugotowałam niczego, co wymagałoby samodzielnego skomponowania  więcej niż trzech składników. Zapychałam się kanapkami, gotowymi mieszankami warzyw i innymi niezbyt zdrowymi farszami. A potem poznałam mojego ukochanego Małża. I momentalnie zapałałam irracjonalną chęcią udowodnienia mu, że jestem wartościowym materiałem na towarzyszkę życia.  Mówią, że milość jest ślepa. Ja dodaję, że bywa też głodna. Nie miałam wyjścia. Całe szczęście miałam koło ratunkowe w postaci telefonu do przyjaciela. Przyjacielem była rzecz jasna Mama.  Pamiętam, że na pierwszy ogień poszedł rosół. Potem jakoś się to wszystko potoczyło. 

KONTYNUACJA: Gdy człowiek leży odłogiem przez 6 dni i nie ma siły ruszyć ręką ani nogą (z powodu wyczerpującej choroby, nie z lenistwa!) ma do wyboru dwa zajęcia. Spanie i oglądanie telewizji. Albo obydwie te lecznicze czynności stosowane naprzemiennie w różnych dawkach.  W zeszłym tygodniu zastosowałam taką właśnie kurację i jej efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Nie dosyć, że wyzdrowiałam, to jeszcze zapałałam chęcią zgotowania Małżowi dwudaniowego niedzielnego obiadu z deserem. O ile dla niektórych jest to norma, dla nas taka okoliczność jest świętem porównywalnym z Wigilią. 

W te pędy wyłuszczyłam pomysł Małżowi, który jest łakomczuchem jakich mało, choć wcale tego po nim nie widać (niektórzy twierdzą, że w ogóle go nie widać, gdy stanie bokiem) i zaraziłam go tą ideą. Małż wyraził zainteresowanie i zgodził się nabyć niezbędną polędwicę, która to miała być gwoździem programu. Ponieważ mogła stać się także gwoździem do mojej przysłowiowej trumny, podjęłam trud przyrządzenia zupy dyniowej (którą już niejednokrotnie robiłam i która mi zawsze wychodziła), żebyśmy w razie czego z głodu nie zamarli. Ciasto bananowe według autorskiego przepisu również było pewniakiem. 

By nie zanudzać was jednak przydługimi opisami przyrody, przejdę do sedna. Zupa była za słodka, sos do polędwicy się ściął, a w cieście był zakalec. I nie byłoby w tym chichocie losu nic dziwnego, gdyby nie był to, że nigdy wcześniej nie udało mi się upiec zakalca!

UWAGI DODATKOWE:  Nadal nie lubię gotować, ale rozszerzyłam asortyment domowego baru o kilka nowych potraw. Nie musimy już codziennie jeść  rosołu.

  
UWAGI DODATKOWE 2: Porażki się nie ulęknę. Dziś w programie pulpeciki w sosie koperkowym!

UWAGI DODATKOWE 3: Programy kulinarne naprawdę potrafią zainspirować. Mój ulubiony to River Cottage. Serdecznie polecam!!

UWAGI DODATKOWE 4: Na deser, moje marzenie, czyli bitwa na jedzenie! Tu w ulubionej wersji:




poniedziałek, 12 listopada 2012

48. PISARZ

WIEK: 30 +


INSPIRACJA: Różni tacy. 

PRÓBY REALIZACJI: Ponieważ do dnia 30. urodzin (które wypadły w tym roku jakoś na początku września) nie udało mi się znaleźć sensu życia, postanowiłam dla odmiany zgłębić jego bezsens. A jakaż dziedzina  jest najlepsza do tego typu badań? Literacka, rzecz jasna. Arcydzieła literatury pięknej prześcigają się w prezentowaniu naocznych przykładów, że absolutnie WSZYSTKO jest bez sensu. Wystarczy spojrzeć na pierwsze z brzegu życiowe  tematy najczęściej w niej odzwierciedlane:

Miłość – bez sensu – kończy się albo tragedią albo nudą. Tematy pokrewne: rozstanie, śmierć, okaleczenie. 

Śmierć – bez sensu – żeby nie wiem jak się ktoś starał, nie przeskoczy. 

Człowiek – bez sensu – temat rzeka; nie nadążysz, choćbyś się skichał.

No i tak. Jakby się ktoś z moją tezą nie zgadzał, nie szkodzi. Niech tam sobie żyje w zaprzeczeniu. Warto zauważyć, że jeśli jakiś kawałek literatury nie chce uchodzić za piewcę bezsensu, ucieka w tak zwane niedopowiedzenie albo ewentualnie abstrakt. Wygodne!

KONTYNUACJA: Jako fan zarówno sensu jak i bez, postanowiłam dołączyć do rzeszy „oczo-zamydlaczy” i się w tej kwestii wypowiedzieć na swój sposób poprzez formę literacką. Czy ona piękna, to nie wiem. Na razie tworzy się i dynamicznie zmienia. Nie znajduję słów na opisanie gatunku swoich wytworów. Na myśl przychodzi mi jedynie wyrób literaturopodobny. 

UWAGI DODATKOWE: Pobocznym skutkiem bycia pisarzem jest pozorne nadawanie sensu straconym godzinom. Wspaniałe!

UWAGI DODATKOWE 2: Jako pisarz uważam, iż kasza jaglana jest dobra tylko z rana. 

UWAGI DODATKOWE 3: Jako piewca lenistwa i wytrawny tego zajęcia uprawiacz, przepraszam stałych czytaczy za przerwy w blogowaniu. Tak to już jest, jak się jest pisarzem…

środa, 13 czerwca 2012

47. KIBIC


WIEK: to się zaczęło dokładnie 5 dni temu, więc wybaczcie, ale raczkuję.

INSPIRACJA: oczywiście EURO 2012

PRÓBY REALIZACJI: Chyba się starzeję, bo 8 czerwca, gdy nasza reprezentacja wchodziła na murawę Stadionu Narodowego, łzy stanęły mi w oczach, a gardło znacząco się zacisnęło. (Dla ścisłości – nigdy w życiu nie obejrzałam w całości meczu piłki nożnej i było mi z tym naprawdę dobrze). To pewnie kampania Biedronki to sprawiła, ale co mi tam! Poooolska Goooola! 

KONTYNUACJA: Podejrzewam, że moja kibicowska kariera zakończy się wraz z Euro, ale kto wie? Odkryłam w sobie nowe pokłady zaskakujących wiązanek słownych, uwielbienie dla połączenia bieli z czerwienią i pragnienie posiadania polskiej flagi - coś mi z tego na pewno zostanie. 

UWAGI DODATKOWE: Nie wiem czy tak powinno być, ale meczem z Rosją tak się denerwowałam, że oglądałam go tak, jak zwykle oglądam horrory – bez wizji. Sama fonia wystarczyła, by kilkakrotnie doprowadzić mnie na skraj zawału lub innego stanu zagrożenia zdrowia i życia. Nie wiedziałam, że kibicowanie jest takie niebezpieczne! Szacun dla kibiców etatowych, bez dwóch zdań.

UWAGI DODATKOWE 2: Do boju Polsko!!

UWAGI DODATKOWE 3: Wysokogatunkowa, zageszczona radość:

czwartek, 24 maja 2012

46. WYNALAZCA


WIEK: 11 +

INSPIRACJA: Teleport w Star Trek'u

PRÓBY REALIZACJI: Jako dziecko bardzo chciałam mieć teleport. Świat był dla mnie dużo mniejszy, ale i tak wydawał się za duży (podróże koleją były w tamtym czasie prawdziwą udręką). Teleport rozwiązywał też problem lotów w kosmos (zawsze chciałam zobaczyć Ziemię z góry!). Jednym słowem, był spełnieniem moich najbardziej nierealizowalnych marzeń.  Niestety, w obliczu braku umiejętności technicznych, zaplecza teoretycznego i braku odpowiednich materiałów zaniechałam prac nad wynalazkiem życia i zajęłam się czymś bardziej osiągalnym – perpetuum mobile. 

KONTYNUACJA: Nie oszukujmy się. Postęp technologiczny może i jest szybki i gwałtowny, ale i tak nie znajduje rozwiązań dla najbardziej palących problemów ludzkości. Teleport jest w powijakach, o nieśmiertelności możemy pomarzyć, przegrywamy nawet z pleniącym się w narodzie przeziębieniem. A co z zapętlaczem weekendów, skracaczem poniedziałków, bezwysiłkowym eliminatorem brudu i przenośną windą? No właśnie. 

UWAGI DODATKOWE: W liceum jeden z moich klasowych kolegów pracował nad teleportem w męskiej toalecie (znacie takie publiczne wucety, w których ściany nie sięgają sufitu  i dołem wystają Wam nogi, a górą można podać papier toaletowy? – mój kolega B. wykorzystał to - wchodził do jednej kabiny i przełaził górą do drugiej nazywając swój wyczyn teleportowaniem się). 

UWAGI DODATKOWE 2: Trzeba to ludzkości przyznać. Niektóre wynalazki są naprawdę super. Na mojej top-liście są ruchome schody, tampony i kanalizacja.

UWAGI DODATKOWE 3: Perpetuum mobile – under construction!

UWAGI DODATKOWE 4: Kurcze, dzieci to mają teraz dobrze, wszystko jest na jutjubie!

czwartek, 17 maja 2012

45. KULTUROZNAWCA

WIEK: 17+

INSPIRACJA: Liceum

PRÓBY REALIZACJI: Nie lubiłam swojego liceum. Nawet bardzo nie lubiłam. Ale jedno muszę mojej szkole średniej przyznać – dzięki niej dowiedziałam się o ilu trylionach rzeczy jeszcze nic nie wiem. Ludzie nazywają to poszerzaniem horyzontów. Mój horyzont zupełnie zniknął mi z horyzontu przez te 4 lata. Gdy kończyłam podstawówkę byłam przekonana, że chcę być nauczycielką angielskiego. Moja przyszłość rozkładała się przede mną jak jasne, idealnie położone szkolne linoleum. Gdy kończyłam liceum wiedziałam tylko, że nie chcę iść na prawo, politologię, historię ani medycynę. Wszystko inne było w zasięgu moich zainteresowań. Nazwa "kulturoznawstwo" podobała mi się  najbardziej. 

KONTYNUACJA: Nie dostałam się na kulturoznawstwo. Egzamin ustny pamiętam jak przez bardzo gęstą i upokarzającą mgłę. Kołacze mi się w głowie, że przepytywało mnie 6 osób, że obrus był zielony i  że były w nim dziury. Doskonale pamiętam za to kluczowe pytanie, jakie zadał mi spec od antropologii. Zapytał mnie: „Czemu ludzie uciekali z pierwszych pokazów braci Lumière?”. Możecie się śmiać, ale zamurowało mnie to pytanie. Nie mam zielonego pojęcia co odpowiedziałam, ale na pewno była to odpowiedź niezadowalająca (pierwszy i ostatni raz w życiu dostałam za ustna odpowiedź 0 punktów). To była moja największa naukowa porażka. Teraz wiecie i możecie mnie tą wiedzą szantażować.

UWAGI DODATKOWE: Skończyłam studia 6 lat temu. Od tego czasu nie mogę zdecydować się na żadne studia podyplomowe. Odkryłam lukę na rynku. Nie ma studiów, które polegałyby na oglądaniu seriali. A mój obecny plan na przyszłość jest taki, że znajdę pracę, w której będą mi płacić za oglądanie seriali. No ale muszę mieć jakiś papier potwierdzający, że wiem jak to się robi, nie?

wtorek, 15 maja 2012

44. ŁYŻWIARKA FIGUROWA

WIEK: 6 +

INSPIRACJA: Zimowe igrzyska olimpijskie w Calgary, a szczególnie występy Katariny Witt.
VIDEOSOUNDTRACK:  


PRÓBY REALIZACJI: Jako dziecko raczej nie interesowałam się sportem. Trochę siłą rzeczy go uprawiałam (rzut jedzeniem w dal, raczkowanie, bieganie-z-miejsca-w-miejsce-bez-celu), ale nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby patrzeć jak ktoś inny to robi. A jednak. Igrzyska Olimpijskie w Calgary zatrząsły moim światem. Podobały mi się bobsleje i curling (oczywiście wtedy to się dla mnie nazywało "szybkie machanie szczotką"), ale nic nie mogło się równać z występami łyżwiarzy figurowych. Kolorowe stroje, muzyka i niekończące się piruety... Czyż to nie brzmi jak idealne zajęcie dla "jej księżniczkowatości, lat 6"? Oczywiście od razu zapragnęłam zostać łyżwiarką i zaczęłam próby "na sucho" w domu. Robiłam axele i tulupy (ale bez poczwórnych) i marzyłam o partnerze, który nie ulęknie się spirali śmierci...

KONTYNUACJA: Nie wiem kiedy dostałam pierwsze łyżwy, ale pamiętam, że przypinało się je do butów i miały po dwie płozy. "Figurówki" przyniósł mi oczywiście niezawodny Świety Mikołaj pod choinkę jakiś czas później. Moja radość była nie do opisania. Nareszcie mogłam zacząć realizować swoje największe marzenie! Próby zaczęłam na swojej ulicy i byłam na tyle zdeterminowana, że jeśli tylko pozwalały na to warunki pogodowe - jeździłam na łyżwach do szkoły. Ledwie mieściły się w worku na kapcie, ale to mnie nie zniechęcało (zresztą miałam doświadczenie, bo wcześniej robiłam tak z wrotkami). Trochę bardziej zniechęcało mnie to, że jazda na łyżwach nie była tak łatwa na jaką wyglądała. Mogłam zapomnieć o axelach i innych tulupach. Najpierw musiałam nauczyć się utrzymywać równowagę (z tym było nieźle), zakręcać (już gorzej) i hamować (ząbki!!!). Szybko zrozumiałam, że jeśli zdecyduję się na podążenie drogą kariery łyżwiarskiej, nie będę miała czasu i siły na nic innego. A przecież wokół było tyle ciekawych rzeczy do roboty! Nie byłam gotowa na takie poświęcenie...

UWAGI DODATKOWE: Nigdy nie byłam na prawdziwym lodowisku. Od lat obiecuję sobie, że jakieś odwiedzę. Teraz mam już stałe zęby, więc rozumiecie... 


UWAGI DODATKOWE 2: Mam podejrzenia, że Igrzyska w Calgary zrobiły na mnie tak piorunujące wrażenie, bo były pierwszymi, które oglądaliśmy w kolorze. Niestety nikt nie chce potwierdzić tej wersji wydarzeń...




piątek, 20 kwietnia 2012

43. UKRYTY KLIENT


WIEK: 29 +

INSPIRACJA: Nieznośna zakupowość życia

PRÓBY REALIZACJI: Jako dziecko szczególnie nie lubiłam dwóch rzeczy: odbierać telefonu i chodzić do sklepu. Jednego i drugiego nadal nie lubię, ale pojawienie się  sklepów typu supersam, w których nie trzeba było o wszystko prosić, było szczęśliwym momentem w moim konsumenckim życiu. 

KONTYNUACJA: Minęły lata, minął czas supersamów, ale idea samoobsługi całe szczęście nie minęła. Ostatnio zmuszona byłam (ludzie nie mają litości i wciąż organizują wesela) do przeistoczenia się w ukrytego klienta (czyt. krążownika wieszaków, który szpera, przewiesza, przykłada, przeczesuje, zestawia i przymierza…). Przez 2 tygodnie odwiedziłam dziesiątki sklepów z odzieżą przeróżnych marek w 4 wielgachnych centrach handlowych. I co? Oprócz tego, że doprowadziło mnie to na skraj załamania nerwowego, wyczerpania fizycznego i kryzysu finansowego zauważyłam, jak bardzo różnią się polityki samoobsługowości w poszczególnych sklepach.

 Skala waha się od sklepów, w których na każdym kroku klient jest zagadywany (ile razy można odpowiadać na pytanie – czy mogę w czymś pomóc??!!); poprzez te, w których panuje idealna równowaga między potrzebą kontaktu, a potrzebą zostawienia klienta w spokoju; aż do tych, w których klient jest oczywistym intruzem przeszkadzającym w pracy. Podobno ta pierwsza opcja jest najwyżej oceniana przez tych, którzy się bawią w takich rzeczy ocenianie. I tu przychodzi do mnie refleksja i puka się w głowę – czy po to walczyliśmy o samoobsługę, żeby teraz cieszyć się, gdy nam się ją odbiera? Ze sklepów, w których na każdym kroku ktoś mnie zagadywał wiałam najszybciej. Takie są fakty, mili państwo.

UWAGI DODATKOWE: Sklepy samoobsługowe nie wyleczyły mnie całkowicie z niechęci do robienia zakupów, ale przynajmniej osłabiły mój lęk przed SPRZEDAWCĄ. 

 UWAGI DODATKOWE 2: Zbliża się weekend, więc:

środa, 21 marca 2012

42. POGROMCA WAMPIRÓW


WIEK: Od wczoraj, czyli 29 +.
VIDEOSOUNDTRACK:

WPROWADZENIE: Myśl o tym, że przede mną jeszcze 37 lat pracy mnie rozmontowuje. W takich chwilach chcę zostać kimś, kto żyje szybko i umiera młodo. Problem w tym, za późno już dla mnie na umieranie młodo. Dlatego też, wolę żyć w pięknych i nieskalanych logiką światach równoległych stworzonych przez ludzi podobnych do mnie. A że ostatnio na tapecie „Buffy, the Vampire Slayer”, to czemu nie. Chce zostać pogromcą wampirów.

PRÓBY REALIZACJI: Nie odnotowano. Choć noszę przy sobie zatemperowany ołówek drewniany.

KONTYNUACJA: Nie przewidziano. No, z wyjątekiem tego, że nadal będę nosiła przy sobie zatemperowany ołówek drewniany.

UWAGI DODATKOWE: Ciekawe co by zrobiła Buffy, gdyby jej powiedziano, że takie eony dzielą ją od końca ery gromienia. Ehhh.


wtorek, 20 marca 2012

41. FRYZJER / STYLISTA FRYZUR

WIEK: 14 +

INSPIRACJA: Kobiety

PRÓBY REALIZACJI: Kobiety miewają różne obsesje. Znałam taką, która nie wychodziła z domu bez uczesania brwi. Znam inną, która zawsze ma ogolone nogi na wypadek nagłej hospitalizacji (bo jak mówi, umarłaby ze wstydu, gdyby miała zarośnięte nogi na stole operacyjnym). Mierząc na oko, co druga kobieca obsesja ma jakiś związek z włosami. Włosy to przedmiot kultu i co za tym idzie niezliczonych zabiegów. Pragnienie zmiany fryzury jest silniejsze niż chęć przetrwania. Ja też jestem niewolnikiem tych pierwotnych instynktów. Miałam włosy krótsze i dłuższe. Jasne i ciemne. Platynowe, czarne i rude. Wycieniowane, wypiórkowane i zdegażowane. Kręcone i prostowane. Natapirowane i napudlowane. I nadal je mam! Teraz chcę mieć naturalne i to najdłuższa droga jaką kiedykolwiek szłam…

KONTYNUACJA: Kiedyś kobiety miały łatwiej, bo nie było tak wielkiego wyboru specyfików do pielęgnacji i stylizacji. Pokrzywa, rzepa, rumianek, czasem żółtko – i już. Teraz trzeba się nauczyć całej litanii szkodliwych substancji (a ich nazwy zajmują czasem 3 linijki), których dbająca o siebie kobieta powinna się wystrzegać, jeśli chce mieć piękne włosy. Jeśli dodatkowo ma włosy kręcone, musi poddawać się jeszcze innym zabiegom:

UWAGI DODATKOWE: Tak naprawdę nie chciałam być fryzjerem jako-takim, bo nie wychodzą mi small talki z keep smilingiem (smol toki z kip smajlingiem). Był jednak czas, gdy moje uniwersyteckie koleżanki przychodziły do mnie i kierowały swoje kroki od razu do łazienki, żeby umyć włosy, które miałam im potem utrefić. Ludzie mi ufali, mówię Wam.

UWAGI DODATKOWE 2:  Ostatnio mój małżonek nieco się zaniepokoił, gdy w koszyku z zakupami znalazł wodę brzozową. Spojrzał na mnie wymownie i upewnił się, czy to aby napewno do użytku zewnętrznego. Hłe hłe!

UWAGI DODATKOWE 3: To pewnie nie ma związku, ale mój ulubiony musical to Hair:


piątek, 17 lutego 2012

40. POGROMCA MITÓW


WIEK: 24 +
INSPIRACJA: Program telewizyjny pt.: „ MythBusters”.

PRÓBY REALIZACJI: Znów wracam do wspaniałych czasów studenckich. Tym razem do tych, w których (jak to się szumnie nazywało) zbierałam materiały do pracy magisterskiej. Poniewieranie się po czytelniach nie ma w sobie nic interesującego i co gorsza jest czynnością na wskroś wyczerpującą. Dlatego też często po dniu czytelniczej poniewierki zalegałam na kanapie (jak nie przymierzając butelki po piwie na moim strychu - pozdrawiam Małżonka!) oddając się grzesznym przyjemnościom, zwanym także bezmyślnym wgapianiem się w ekran telewizora. Moim absolutnym faworytem w tamtym czasie był program „Pogromcy mitów”, w którym dwóch sympatycznych wąsiasto-łysiejąco-rudych panów łamiąc wszelkie zasady BHP sprawdzało prawdziwość różnych przekonań ludzkości. Począwszy od tego, czy kanapki faktycznie zawsze lądują masłem na dół, poprzez testy na roślinach (najlepiej rosną podobno przy heavy metalu), aż po próbę odpowiedzi na pytanie: czy można zatruć się oparami własnych bąków. Tak. Żaden temat Pogromcom Mitów nie jest ani obrzydliwy ani głupi ani – co najważniejsze –straszny. Niedawno koleżanka przysłała mi w ramach hermetycznego żartu* ten oto filmik:



* Obydwie mamy bojlery i setnie ubawiłyśmy się widząc, co mogą one zrobić z naszymi wypieszczonymi gniazdkami.

KONTYNUACJA: Do wpisu natchnęło mnie wczorajsze pączkowe szaleństwo. Przypomniało mi się (jak co roku), żeby sprawdzić, czy faktycznie nie da się zjeść pączka bez oblizywania się. Ten mit został kolejny raz potwierdzony. Się nie da.

UWAGI DODATKOWE: Pogromca mitów mieszka w każdym z nas. Szczególnie zaś w każdym, kto jest mieszkańcem naszego pięknego kraju (obfitującego w uprzedzenia, powiedzenia, przysłowia i ogólnodostępną mądrość ludową). Moim zdaniem twórcy programu powinni zrobić całą oddzielną serię poświęconą Polsce. Ciekawe jak poradziliby sobie ze sprawdzaniem mitów typu: „Co się odwlecze to nie uciecze”, „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle” czy „Od przybytku głowa nie boli”.

czwartek, 16 lutego 2012

39. REKIN FINANSJERY


WIEK: 29 +
INSPIRACJA: Gordon Gekko („Wall Street”) oraz Małżonek

PRÓBY REALIZACJI: Gdy miałam 6 lat miał miejsce epizod, który najprawdopodobniej zaważył na całym moim życiu. W naszym ogródku rosły w tamtym czasie różne rzeczy. Niektóre niejadalne (o czym jako dziecko niejednokrotnie się przekonałam), ale sporo pysznych i jadalnych. Porzeczki, agrest, truskawki, koperek, marchewka, ogórki i …pomidory. Właśnie te ostatnie będą bohaterem mojej opowieści. Ale nie uprzedzajmy faktów. Jak już pisałam, miałam wtedy lat 6. Nie do końca pamiętam co mnie natchnęło, ale dnia pewnego, gdy pomidory były piękne i dojrzałe zerwałam kilka i poszłam na naszą ulicę celem ich sprzedania. Oczywiście bez wiedzy i przyzwolenia rodziców. Sąsiadki najprawdopodobniej doniosły, że poniewieram się po chodnikach i prowadzę nielegalny handel uliczny, bo szybko zostałam przez rodziców zatrzymana (a towar zarekwirowany). Otrzymałam słowną reprymendę i zakaz uprawiania podobnych praktyk w przyszłości (dostrzegałam w tej sytuacji coś niedorzecznego i niekonsekwentnego – każdy w szkole miał bowiem książeczkę SKO i uczył się oszczędzania. A jak miałam oszczędzać bez środków?).

KONTYNUACJA: Całkiem niedawno miałam okazję (bo trudno mówić o przyjemności) obejrzeć kontynuację kultowego „Wall Street”. Była tam scena, w której Gordon Gekko tłumaczył skąd wziął się kryzys. Jak zwykle na filmach, które mnie nudzą, dużo gadałam. Moje przenikliwe analizy finansowe będące komentarzem do wyżej wspomnianego wykładu sprowokowały mojego Małżonka do natchnionej refleksji – „Żaba, ja widzę, że z ciebie jeszcze może być rekin finansjery. Żaba – rekin finansjery! Jak dumnie to brzmi”. Tak powiedział (mniej więcej)! Ucałowałam go ucieszona, bo nikt nigdy nie umiejscowił mnie w jednym zdaniu z tymi dwoma słowami naraz. Prawda, że dumnie to brzmi?

UWAGI DODATKOWE: Do dziś nie otrzymałam wyjaśnienia co też było niestosownego w mojej dziecięcej przedsiębiorczości… Mamo, Tato co wy na to?!?!

UWAGI DODATKOWE 2: Pieniądz nie śpi i ja dobrze o tym wiem. Jak tylko jakiś się przyplącze, zaraz idzie w tan. Nigdy nie śpi!

poniedziałek, 13 lutego 2012

38. GRUNGE


WIEK: 15 +
INSPIRACJA: Ulice, podwórka i szkoły.
VIDEOSOUNDTRACK:


PRÓBY REALIZACJI: Wiek mojego dorastania zbiegł się w czasie z szerzącą się w narodzie fascynacją subkulturą grunge. Do wyboru byli w tamtym czasie jeszcze skinheadzi (ale ich-charakterystyczne kurtki strasznie pogrubiały) i metale (ale oni chodzili cały rok w skórzanych spodniach, o jacie). Mniejszym złem wydawały się flanelowe koszule, sztruksy (czy ktoś jeszcze nosi sztruksy ???!!) i glany. Byłam w zasadzie takim udawanym grunge’m, bo nie odważyłam się nigdy na prawdziwe glany do kolan. Miałam tylko takie przed kostkę (widziałam zakrwawione pięty koleżanek i jakoś mnie nie ciągnęło do noszenia 4 par skarpetek latem). Nie miałam też plecaka „kostki”, które grunge’owi pobratymcy zwykli ozdabiać naszywkami z nazwami ulubionych zespołów oraz (obowiązkowo) zawleczkami od puszek po piwie i zapalniczek. Nie byłam też fanką Nirvany. No i nie chodziłam na wino do parku. Ale za to miałam gitarę (i znałam 3 akordy, czyli dokładnie tyle ile trzeba!) i kochałam Eddiego Veddera. No i bardzo chciałam się wpasować. Chciałam przynależeć. Byłam zbuntowana i niezadowolona (głównie z powodu konieczności chodzenia do szkoły) i szczęśliwa, że inni (a było ich dużo!), czuli tak jak ja. Też nie chcieli chodzić do szkoły. To były piękne dni.



KONTYNUACJA: Nie noszę już ani sztruksów, ani kraciastych koszul, ani glanów. Ale za to dojrzałam do Nirvany!

UWAGI DODATKOWE: Kiedyś człowiek na etapie kształtowania się przypominał rzep. Tu się zaczepił, tam zahaczył, nie chciał być sam. Tak przynajmniej było, jak kształtowałam się ja. Z tego co obserwuję, teraz chyba jest odwrotnie. Nikt nie chce być podejrzany o bycie nie-indywidualistą (żeby nie powiedzieć kolektywistą!). A szkoda, bo doświadczenie przynależenia do grupy wygląda może śmiesznie, ale jakże podnosi na duchu.

UWAGI DODATKOWE 2: Tak sobie myślę, że kiedyś malowniczo było być buntownikiem! Teraz w ramach kontestacji można ewentualnie nie mieć konta na facebooku. Ehhh...




poniedziałek, 6 lutego 2012

37. UFOLOG

WIEK: 11+
INSPIRACJA: Fox „I want to belive” Mulder
VIDEOSOUNDTRACK:  



PRÓBY REALIZACJI: Dzieciom można wmówić prawie wszystko. Dlatego nie powinny oglądać pewnych rzeczy w pewnym wieku. Ponieważ jednak „Z archiwum X” było doświadczeniem pokoleniowym i nie byłabym tym, kim jestem, bez niego, jestem wdzięczna rodzicom, że mi w strategicznych momentach nie zasłaniali oczu. Agenci Mulder i Scully zawładnęli moją wyobraźnią do tego stopnia, że przez dłuższy czas bałam się zasypiać (z obawy, że mnie kosmici wyssą przez okno, jak siostrę Muldera) i chodzić do toalety (przez potwóra, który przemieszczał się rurami kanalizacyjnymi i wyłaził przez michę sedesową w jednym z odcinków). Ale z drugiej strony niewyjaśnione zjawiska, które badali, padły na niezagospodarowany grunt mojej wybujałej wyobraźni. Uwierzyłam, że kosmici istnieją, że są wśród nas i że nie mają najlepszych względem nas zamiarów. Moje zainteresowania podzielał idol mojego dzieciństwa - Erich von Daniken, który napisał chyba więcej książek o kosmitach na ziemi, niż Orzeszkowa o pracy u podstaw (choć naprawdę trudno w to uwierzyć).
 
KONTYNUACJA: Miriady lat świetlnych od obejrzenia pierwszego odcinka „Z archiwum X” minęły niepostrzeżenie. W moim życiu pojawiło się od tego czasu wielu sympatycznych kosmitów i teorii spiskowych z latającymi spodkami w tle. Lubię sobie myśleć, że nie jesteśmy w zimnym wszechświecie sami, ale chyba się nie doczekam bliskiego kontaktu trzeciego stopnia.

UWAGI DODATKOWE: Piekielnie bałam się samej czołówki „X Files”. Tata o tym wiedział i niepedagogicznie ten lęk podsycał, wydzierając się wniebogłosy w najbardziej zaskakującym momencie. Pewnego razu był w delegacji, gdy emitowano odcinek serialu. Bałam się jakby mniej, ale nieoczekiwanie w trakcie trwania piekielnej czołówki zadzwonił telefon. Odbieram, a tam:
„Łaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!” (Wrzeszczący Tatuś).
Dziwię się, że nie dostałam wtedy zawału.

UWAGI DODATKOWE 2: Sponsorem dzisiejszego wpisu jest kanał History, który zaserwował mi wczoraj cały set drażniących żołądek programów „popularno-naukowych” o cywilizacjach pozaziemskich i ich kontaktach z homo sapiens. Nie powiem, jestem pewna, że gdzieś w odległych galaktykach istnieje życie. W innym wypadku byłoby to po prostu karygodne marnotrawstwo miejsca.

czwartek, 2 lutego 2012

36. MISTRZ CIĘTEJ RIPOSTY


WIEK: od kiedy składam zdania

INSPIRACJA: Hmmm…chyba Brat. Mówi mało ale zawsze trafia w sedno.

PRÓBY REALIZACJI: Są ludzie, którzy zawsze wiedzą co powiedzieć. Ja do nich niestety nie należę. Od czasów dzieciństwa dręczę się wyobrażeniami o tym, co mogłam odpowiedzieć temu to a temu, w tej czy tamtej sytuacji. Oczywiście jest już po fakcie i moja zgrabna, opracowana w bezsenną noc odpowiedź jest bezsensowna i trafia w próżnię. Wyczucie czasu w ciętej ripoście pełni bowiem rolę nadrzędną. Treść się liczy, ale mniej. Ważne, żeby reagować szybko. Nie ociągać się, nie kluczyć. Walić prosto z mostu, błyskotliwie, świeżo i żartobliwie. Oczywiście byłoby świetnie, gdyby riposta związana była z tematem rozmowy. Ale nie będziemy się przecież czepiać szczegółów.

KONTYNUACJA: Mam podejrzenia, że osoby, które zawsze wiedzą co powiedzieć, ślęczą wieczorami i toczą ze sobą niekończące się dialogi, ćwicząc w ten sposób potencjalne odpowiedzi na zaskakujące i niezręczne sytuacje dialogowe. Też czasem próbuję, ale w rozmowach z samą sobą idzie mi za dobrze. Jestem dla siebie zbyt przewidywalna. W codziennym życiu stosuję często klasyczne: „Chyba Ty!”. Od czasu do czasu udaje mi się  wcelować.

UWAGI DODATKOWE: W moim domu mistrzem ciętej riposty jest Brygida. Dam Wam przykład naszej codziennej rozmowy:

Ja: Kicia wyłaź ze zlewu, zęby chcę umyć! Nakapię Ci na uszy, ostrzegam!
Brygida: MIAUUUU! (z dezaprobatą oznaczającą coś pomiędzy: "sama sobie nakap na uszy" a  "zęby umyjesz kiedy indziej.")

 
UWAGI DODATKOWE 2: Zastanawiam się, czy mogę się tytułować: "Mistrzem Spóźnionej Riposty'. Dobrze brzmi?

wtorek, 31 stycznia 2012

35. MIESZKANIEC CICELY NA ALASCE

WIEK: 11+
INSPIRACJA: Jedyny i niepowtarzalny serial „Przystanek Alaska”
VIDEOSOUNDTRACK:

PRÓBY REALIZACJI: Gdybym miała wybrać serial, w którym chciałabym zamieszkać, bez wahania wskazałabym właśnie ten. „Northern Exposure”. Niektórzy pewnie pamiętają, że po raz pierwszy serial o przygodach doktora Fleischmana „zesłanego” na Alaskę emitowała we wczesnych latach 90. telewizyjna Dwójka. Wspominam to jako fenomen, bo po raz pierwszy cała moja rodzina zbierała się przed telewizorem i z niekłamaną radością coś wspólnie oglądała. Zakochałam się wtedy bez pamięci w tej małej społeczności. Uwielbiałam „Chrisa o Poranku”, w skupieniu śledziłam napięcie falujące między Maggie i Joelem, byłam fanką małomównej i bezkompromisowej Marilyn, rozbrajająco naiwnej Shelly i kinomana – Eda. Przez lata marzyłam o tym, by zamieszkać między nimi. Nie ważne, że zimno. Nie ważne, że śnieg. Nie ważne, że to fikcja. Chciałam zamieszkać na Alasce.


KONTYNUACJA: Minęły lata, a ja wciąż pozostaję wierną fanką miasteczka Cicely i jego mieszkańców. Moja rodzina dzieli moją miłość i zaopatruje mnie w kolejne sezony serialu, który całe szczęście nareszcie jest dostępny na DVD. Co niedzielę, po śniadaniu przenoszę się więc w czasie i przestrzeni na serialową Alaskę. To lepsze niż psychoterapia. Co dla mnie najdziwniejsze, serial prawie wcale się dla mnie nie zestarzał. Nadal jest zabawny, refleksyjny, ciepły. Odczytuję go inaczej i na nowo, ale dotyka mnie tak samo jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Czy jeszcze jakiemuś udała się taka sztuczka? Nic mi o tym nie wiadomo. Polecam więc!


UWAGI DODATKOWE: Zastanawiam się, który odcinek jest moim ulubionym. Chyba ten, w którym pękają lody i mieszkańcy zaczynają dziwnie i nieobliczalnie się zachowywać: Holling koniecznie chce komuś przylać, w Maggie i Joelu budzi się nieskrępowane libido, a Maurice zakochuje się w krzepkiej pani oficer - Barbarze Semanski. Tak. To najulubieńszy. A kończy się w charakterystyczny dla siebie sposób:



UWAGI DODATKOWE 2: Nie tylko ja chciałabym zamieszkać w Cicely. Odkryłam jakiś czas temu polski "Przystanek" . Jeszcze tam nie byłam, ale jeśli się wybiorę, na pewno dam Wam znać!


piątek, 27 stycznia 2012

34. GENIUSZ

WIEK: 15 +
INSPIRACJA: Doogie Howser
VIDEOSOUNDTRACK:


PRÓBY REALIZACJI: Pamiętacie serial o genialnym nastolatku - lekarzu? Oczywiście, że pamiętacie. Jak można zapomnieć gościa, który wykiwał cały system edukacji i zaczął zarabiać na emeryturę w wieku, w którym na przykład ja dopiero się uczyłam pisać wypracowania dłuższe niż na stronę zeszytu (format A5)? Nie można. Co prawda nie wiem po co od razu rwał się do takiej wymagającej pracy, ale to był pewnie pomysł scenarzystów. Nie chciałam być nigdy lekarzem (może zrobię oddzielną sekcję o tym, kim nie chciałam być?), ale geniuszem to i owszem. Za późno się chyba jednak zorientowałam, że mam takie ambicje, bo nikt nie zostaje geniuszem w wieku kilkunastu lat. Czy zostaje? Za szybko się poddałam?

KONTYNUACJA: W moim wieku pozostaje już tylko czekać na jakąś magnetyczną burzę, która poprzestawia mi synapsy albo na uprowadzenie przez kosmitów wszczepiających ochotnikom dodatkowy twardy dysk. Ale w sumie nie żałuję tak bardzo, że nie jestem genialna. Co ja bym zrobiła z życiem, gdybym wszystko wiedziała lepiej i szybciej niż inni? Matko, życie geniusza musi być naprawdę irytujące. No ale nie czarujmy się, pewnie trochę fajności w tym jest. Ale tego to się już raczej nie dowiem.

UWAGI DODATKOWE: Gdybym miała do wyboru jakiś fajny geniusz, to bym sobie pożyczyła od Sherlocka. Elegancki i spektakularny. To lubię.

czwartek, 26 stycznia 2012

33. ŻEGLARZ


WIEK: 8+
INSPIRACJA: Tata

PRÓBY REALIZACJI: Lubię wodę, ale to już WIECIE. Nie wiecie natomiast, że jak miałam 8 lat pojechaliśmy z rodzicami nad morze na wczasy pracownicze (12 godzin w zatłoczonym pociągu, bo Tata przegapił datę wyjazdu i tym samym podróż wygodnym autokarem). Wczasy z rodzicami to było zawsze wspaniałe doświadczenie. Dużo dzieci, życie w komunie i oczywiście wieczorki (zapoznawcze, pożegnawcze i najczęściej bez-okazyjne), dzięki którym mieliśmy rodziców z głowy na długie godziny. Wczasowa oferta kulturalna dla dzieci była jednak najbogatsza. I zawsze był w programie jakiś konkurs wokalny. Inne dzieci śpiewały piosenki, których nauczyły się przedszkolu (o jeżach, Alach i innych pogodnych rzeczach). Ja tamtego lata bardzo wczułam się w klimaty żeglarskie (ocenzurowane opowieści Taty o młodzieńczych przygodach na „Zawiszy” na pewno miały w tym udział) i zaśpiewałam „Morskie opowieści”. To musiał być interesujący widok – 8 letnia dziewczynka śpiewająca o tym, że „kiedy rum zaszumi w głowie, cały świat nabiera treści” i żwawo tupiąca w rytm refrenu: „hej, ha! kolejkę nalej; hej, ha! kielichy wznieśmy”.  Nie pamiętam jaki był wynik konkursu. Ale czy to ważne? Ważne, że kości zostały rzucone. 


KONTYNUACJA: Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy zapragnęłam zostać wilkiem morskim. Nie pamiętam też, kiedy po raz pierwszy weszłam na pokład jakiegoś statku/jachtu/łódki. Na pierwszy obóz żeglarski pojechałam dopiero w liceum. I to były jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. Choć służyłam głównie za balast, złapałam bakcyla i przez następnych parę lat co wakacje jeździłam „na żagle”. Podobało mi się życie na łodzi. Poczucie wspólnoty (szczególnie przy obieraniu ziemniaków), ludzie (zawsze chętni do postawienia piwa), szanty (całąąą nooooc), każdy dzień w innym porcie… Lubiłam nawet kolejki do toalet, które były świetnym miejscem na zawieranie nowych znajomości… No i oczywiście samo żeglowanie. Kto nigdy nie próbował, może uważać to za nudne. Powiadam Wam, jesteście w błędzie! 

UWAGI DODATKOWE: Dawno nie pływałam, bo mój mąż jest raczej górskim graczem, ale przygotowuję grunt od roku, więc może w te wakacje uda się go wyciągnąć.

UWAGI DODATKOWE 2: Bez doświadczeń żeglarskich nie poznałabym zapewne tak malowniczych słów jak: szekla, zęza, bajdewind czy  pagaj.  

UWAGI DODATKOWE 3: Szanty są fajne. Możecie się śmiać, ale ja tam lubię opowieści o śmiałych harpunnikach, starych wrakach i ciągnięciu fałów (hej, rwij go!).



wtorek, 24 stycznia 2012

32. KOCIARZ


WIEK: 9+ (z 17 letnią przerwą)
INSPIRACJA: „Kicia”

PRÓBY REALIZACJI: Jak każde dziecko chciałam mieć zwierzaka. W przedszkolu dostałam psa. Nazwaliśmy go Reks. Nasza miłość nie była łatwa (oględnie mówiąc, Reks był szalony), ale trwała przez długie 18 lat. Potem był etap chomików. Ale do chomika ciężko się przytulić, a głaskanie często kończyło się krwawo. Potem przyszedł czas na etap pod tytułem „kot”. A w zasadzie kotka. I wcale nie przyszła, tylko zgarnęłam ją z ulicy. Argumentowałam swój postępek tak, że „była zupełnie sama i nie miała mamy!”. Rodzice kręcili nosem, ale ulegli, bo kotka (która otrzymała roboczo-nazwę „Kicia”) była wyjątkowo mądrym i sympatycznym* kotem. Mniej sympatyczne było to, że niedługo po przygarnięciu okociła się obdarzając nas czwórką swoich pociech. Kicia była z nami parę lat, ale niestety miała bliskie spotkanie z trutką na szczury, z którego nie wyszła cało. Po tym traumatycznym wydarzeniu postanowiłam, że już nigdy nie będę miała zwierzaka.

KONTYNUACJA: Jakieś 2 lata temu zatęskniłam za zwierzęciem w domu (nie mam ręki do kwiatów) i znów połaskotała mnie chęć przygarnięcia jakiejś kociej sieroty. Dokładnie 4 dni później poznaliśmy Brygidę. Wyglądała wtedy tak:




Dziś nie wygląda już jak nieopierzony struś, ale nadal jest piękna. Czasem mówimy na nią czule „betoniarka”, ale wszystkim tłumaczymy, że nie jest wcale gruba, jest puchata!


Brygida rok temu dostała towarzyszkę Tosię. Tosia z kolei wyglądała tak:



I nadal tak wygląda. Mimo iż zyskała przydomek „śmieciarz” (bo zjada absolutnie wszystko co napotka na swojej drodze) nadal jest chuda jak szczapa. Tworzą z Brygidą naprawdę dobraną parę.


UWAGI DODATKOWE: Bycie kociarzem nie jest sposobem na życie. Jest stanem umysłu. Stanem oświecenia (niektórzy nazywają to zaciemnieniem) umysłu. Oświecenie jest wynikiem długotrwałej ekspozycji na mruczenie. Tak też można wytłumaczyć fakt, że ciężko jest poprzestać na jednym kocie.

UWAGI DODATKOWE 2: Nie ma lepszych ogrzewaczy stóp niż koty. Polecam!

UWAGI DODATKOWE 3: Przydomek „Betoniarka” wziął się z niewinnego żartu mojego brata (pozdrawiam!), który przyjechał do nas niedawno, spojrzał na kota, znów na nas i na kota i pyta:

- Macie remont?
- Nie!
- To po co wam betoniarka??????

UWAGI DODATKOWE 4: Polecam też moje ulubione blogi o kotach. Szczególnie lubię Kociarstwo  i Rudo Mi

*sympatyczny kot to wcale nie oksymoron!!