wtorek, 15 grudnia 2009

7. CHŁOPIEC

SOUNDTRACK: Madonna - What it feels like for a girl 
WIEK: 12-13 lat
INSPIRACJA: Chłopcy!

PRÓBY REALIZACJI: Każda dziewczynka na pewnym etapie swojego życia uświadamia sobie prosty fakt, że kobiety mają gorzej. Zdecydowanie fajniej jest chłopakom. Mogą sikać na stojąco, szybciej biegają i co było dla  mnie w pewnym czasie najbardziej godne zazdrości - nie rosną im piersi (no, w każdym razie nie wszystkim). No właśnie... A dziewczynkom nagle rosnąć zaczynają  i dopóki się nie odkryje jak wielką mają moc, są niesłychanie kłopotliwe... Chłopcy oczywiście też mają swoje problemy, ale nie oszukujmy się -  my i tak mamy gorzej.

Jeśli chodzi o moje próby przeobrażenia się w chłopca - muszę przyznać, że nie mam się czym pochwalić. No bo czy plucie, chodzenie po drzewach (okazyjne zresztą) i próby sikania na stojąco się  liczą?Beznadzieja...
Szybko zaczęły mi przeszkadzać poobijane kolana, a ordynarne zachowania w wykonaniu dziewczyny nie były przyjmowane z takim zachwytem jak identyczne zachowania chłopców! ehh...

Całe szczęście  dosyć szybko polubiłam nową ja i zaczęłam czerpać korzyści z kobiecości.  

KONTYNUACJA: Nie odnotowano, choć myślę, że będę przeklinać swoją miłość do bycia kobietą podczas porodu...

UWAGI DODATKOWE: Jakkolwiek wyobrażenia o chłopcach i  ich problemach wieku dorastania wydawałyby się stereotypowe, w moim rozumieniu są najprawdziwszą i najobiektywniejszą prawdą!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

6. WRÓŻKA/MEDIUM/JASNOWIDZ/HIPNOTYZER

VIDEOSOUNDRACK: Who You gonna call??!!
WIEK: 11-12 lat
INSPIRACJA: Anatolij Kaszpirowski oraz jedno takie pismo z ładnymi obrazkami i różnymi niesamowitymi opowieściami nie dla dzieci..

PRÓBY REALIZACJI: Adin, dwa, tri... Z tego co pamiętam, seanse Kaszpirowskiego robiły na mnie wielkie wrażenie... Dorośli byli nimi chyba trochę mniej podekscytowani. Może w głębi duszy wierzyli, że to odliczanie zadziała, ale nie dawali tego po sobie poznać. I mimo, iż ten najsłynniejszy chyba hipnotyzer telewizyjny na świecie miał podejrzanie krótką grzywkę, czuło się napięcie i trwogę, gdy drążył widzów tym niesamowitym spojrzeniem...
Charyzma Kaszpirowskiego zadziałała i na mnie, ale dopiero wyjazdy na kolonie letnie (gdzie starsze dzieci opowiadały nam - przerażonym, młodszym - różne straszne historie) i to niepozorne pismo (chyba mogę powiedzieć, ze chodzi o "Wróżkę"?:) sprawiły, że zapałałam chęcią poznania niepoznawalnego... Zaczełam się interesować wszystkim, co niewyjaśnione i niesamowite. Wierzyłam, ze odnajdę w sobie nadludzką moc i zacznę czytać w myślach:) Czytałam horoskopy, wróżyłam z kart (nawet jakieś karty tarota chyba z Bravo Girl miałam), poddawałam się autohipnozie i generalnie robiłam dużo idiotycznych rzeczy...
Całe szczęście szybko mi przeszło, bo zaczęły mi się śnić koszmary, a każdy obcy dźwięk w nocy napawał mnie paraliżującym strachem...

KONTYNUACJA: Do dziś zdarza mi się czasem podejmować próby wprowadzenia się w stan autohipnozy. Niestety zawsze przedwcześnie zasypiam:)

UWAGI DODATKOWE: Dziś nie ma, poniedziałek jest!

sobota, 12 grudnia 2009

5. POSZUKIWACZ SKARBÓW/ARCHEOLOG

SOUNDTRACK: Tam ta tam tam tam ta tam!
WIEK: 8-9 lat
INSPIRACJA: Rany, przecież wiadomo, że Indiana Jones!:)


PRÓBY REALIZACJI: Zaczęło się niepozornie. Na przełomie 1990 i 1991 roku, dokładnie w Sylwestra, kochana Telewizja Polska wyemitowała "Poszukiwaczy Zaginionej Arki". Jak to w tamtych czasach bywało, nagraliśmy sobie ten hollywoodzki przebój na nieśmiertelny magnetowid marki Fisher. No i się zaczęło. Trudno powiedzieć, ile razy widziałam ten film. Duuużo. Cieszę się, że wreszcie wyszedł na DVD i nie muszę reanimować zdartej do niemożliwości kasety wideo. W każdym razie Indiana stał się moim bohaterem. Nie dosyć, że piękny, to jeszcze odważny, bezczelny i uroczy!
Chciałam być jak on - podróżować i szukać zaginionych skarbów.  Jako dziesięcioletnia dziewczynka nie miałam wielkich możliwości, ale dziecięca pomysłowość nie zna przecież ograniczeń. Ponieważ nasz dom otoczony był sporym ogródkiem, swoje poszukiwania zaczęłam oczywiście od niego. Jednego dnia wykopałam dół i wyciągałam wszystkie śmieci, jakie znalazłam pod ziemią. Jednym z nich było coś, co przypominało maleńką kość. Oczywiście uznałam to za niezwykle doniosłe odkrycie. Pobiegłam do babci (która właściwie była prababcią, najlepszą zresztą na świecie), żeby jej pokazać moje odkrycie. Babcia (nieświadoma moich odkrywczych zapędów) powiedziała, że wygląda jej to na kość króla. Moja radość była nie do opisania. We własnym ogródku znalazłam kość  jakiegoś zaginionego Króla! Możecie mi wierzyć lub nie, ale naprawdę w to wierzyłam. Jeśli więc ktoś miał poczucie, że byłam nad wiek rozwinięta (po opowieści o astrofizyku), zawiedzie się teraz:) 
Wasz zawód będzie jednak niczym w porównaniu z moim, gdy babcia uświadomiła mi, że mówiąc o królu, miała na myśli... KRÓLIKA!! 
Pozostawię to bez komentarza, bo mi troszkę wstyd, że byłam taka naiwna...


KONTYNUACJA: Przez jakiś czas myślałam poważnie o karierze archeologa, ale szybko zrozumiałam, że nie każdy archeolog to Indiana Jones, a wykopaliska  nie zawsze prowadzą do odnalezienia zaginionej Arki Przymierza. Cały romantyzm prysł, ale Indiana pozostał moim ideałem faceta...


UWAGI DODATKOWE: ... no bo czyż on nie jest boski?

piątek, 11 grudnia 2009

4. ASTROFIZYK

VIDEOSOUNDRACK: 

WIEK: ok. 8-10 lat
INSPIRACJA: Ilustrowany Atlas Świata dla dzieci, KWANT (taki program fajowy, po którym puszczali "Było sobie życie...") oraz "Wiedza i życie".

PRÓBY REALIZACJI: Gdy dostałam Atlas Świata, największym zainteresowaniem obdarzyłam od razu przepiękną mapę nieba, która się w nim znajdowała. Niebo nie miało już przede mną tajemnic! Och, jakże przyjemnie było szukać wieczorami różnych gwiazdozbiorów (w atlasie - który posiadam zresztą do dziś - było ich może z 10 - tych największych). Myślałam, że wiem już wszystko! W napięciu czekałam na kolejne odcinki programu KWANT, z którego oczywiście nie rozumiałam ani słowa. A jakże wielka była moja radość, gdy odkryłam w domu kilka numerów "Wiedzy i Życia" (moją uwagę przyciągnęły mgławice na okładce)!
Najbardziej podobały mi się oczywiście obrazki, ale czytałam z zapałem wszystko, co dotyczyło spraw jakkolwiek związanych z niebem. O czarnych dziurach, supernowych, wszechświatach równoległych. Nigdy nie zapomnę, jak wyczytałam, że każdy wszechświat ma początkowo 10 wymiarów, ale ponieważ jest niestabilny rozpada się na wszechświaty cztero i sześcio-wymiarowe. I, że wszystkie sobie falują w wielkim morzu wszechświatów... Śniło mi się to w kółko, a moim ulubionym pytaniem w tamtym czasie (zadawanym bez opamiętania komu popadnie) było: Ale gdzie są granice wszechświata? Dorośli mówili, że wszechświat jest nieskończony, ale mnie to nie przekonywało.
Moja fascynacja trwała dosyć długo, ale niestety szybko okazało się, że z kariery astrofizyka nici! Byłam zupełnym antytalentem matematycznym. Fizyka jeszcze mi jakoś szła, ale uczenie się matematyki było drogą przez mękę...


KONTYNUACJA: Kariery jako astrofizyk może nie zrobiłam, ale przynajmniej umiem rozpoznać parę gwiazdozbiorów :) Czasem wraca do mnie chęć zgłębienia tajemnic wszechświata, ale im jestem starsza tym mniej z tego wszystkiego rozumiem...


UWAGI DODATKOWE: W edukacji matematycznej nie pomogli mi nawet "Przybysze z Matplanety", co uważam za ich wielką dydaktyczną porażkę..



czwartek, 10 grudnia 2009

3. PIOSENKARKA

SOUNDTRACK: Magda Fronczewska - Laleczka z Saskiej porcelany
WIEK: 5 ->20 lat
INSPIRACJA: Pewna mała dziewczynka, która śpiewała TAK, a potem urosła i nie była już taka fajna...


PRÓBY REALIZACJI: Wśród członków mojej rodziny krążą legendy (są też podobno jakieś tajne nagrania w archiwach), że zaraz po tym, jak nauczyłam się pyskować, zaczęłam śpiewać. Najpierw były to samodzielnie tworzone kompozycje, gdy jednak poznałam twórczość wyżej wymienionej diwy (i mojej pierwszej wokalnej inspiracji) chciałam śpiewać tylko i wyłącznie (i w kółko) o puszku okruszku, o tym co powie tata i tak dalej i tak dalej. Ponieważ piosenek Natalki było zdecydowanie za mało i szybko mi się znudziły, przerzuciłam się na poważniejszy repertuar. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta taką niesamowicie smutną piosenkę o chwytliwym tytule - "Laleczka z saskiej porcelany" (która dla mnie była "sasanką porcelaną") Magdy Fronczewskiej. Otóż, słuchając tej właśnie rozdzierającej serce pieśni zrozumiałam, że jedyne czym chcę się zajmować w życiu to muzyka!
Po okresie fascynacji wyżej wymienionymi - przeszłam na śpiewy grupowe. Fasolki, Arfik - te sprawy. No i niepostrzeżenie weszłam w okres dojrzewania do poważnej muzyki.
Któż z nas nie pamięta szkolnych akademii organizowanych z okazji każdej możliwej okazji. Akademii uświetnionych porywającymi recytacjami i śpiewami uczniów... No właśnie. Od "Puszka Okruszka" gładko przeskoczyłam do "O mój rozmarynie", "Wojenko, wojenko", "Roty" i tym podobnych pieśni, które przyznam szczerze do tej pory wprawiają mnie w wyjątkowo melancholijny nastrój...
Kolejny okres moich wokalnych doświadczeń był ściśle związany z liceum, do którego się udałam. A że liceum było katolickie - nie było wyjścia - trzeba było śpiewać w scholi! No to śpiewałam. A potem w chórze. Ale to nie było dla mnie. Zaczęłam więc szukać nowych możliwości.
Szukać daleko nie musiałam, jako że mój wieloletni przyjaciel Krzyś (pozdrawiam!), wyjątkowo utalentowanym gitarzystą jest i jak się okazało, coś tam się rodzi z jego brzdąkania i mojego podśpiewywania. Założyliśmy więc zespół "Nieistnienia". I parę lat nawet nieźle nam szło. Niestety potem upomniała się o nas matka edukacja i rozjechaliśmy się w różne strony świata, by zdobywać wiedzę. 
Zapomniałabym, że w tak zwanym międzyczasie śpiewałam jeszcze szanty w harcerskim zespole Bra-de-li. (pozdrawiam Kasię!), co zaowocowało marzeniem o zostaniu marynarzem! Ale to już zupełnie inna historia...


KONTYNUACJA: No niestety od dobrych paru lat śpiewam tylko w domu, przy sprzątaniu, zmywaniu i gotowaniu (pod prysznicem niestety się dławiłam). Ale za to, zadziwiam świat ilością znanych piosenek, a w szczególności ich tekstów, które od najmłodszych lat z podejrzaną łatwością zapadają mi w pamięć:)



UWAGI DODATKOWE: Uwielbiam śpiewające dziewczyny!



środa, 9 grudnia 2009

2. MAŁA SYRENKA

WIEK: jakieś 5-6 lat

INSPIRACJA: Pierwsza wizyta nad morzem; popularna, choć niezbyt sympatyczna bajka dla dzieci oraz nieopatrzne stwierdzenie taty, że w wodzie czuję się jak ryba w wodzie...

PRÓBY REALIZACJI: Usilne moczenie się w absolutnie każdym zbiorniku wodnym (włączając kałuże) z nadzieją na wyrośnięcie pięknego turkusowego ogona... Niestety szybko zrozumiałam, że moje marzenia są raczej niespełnialne, a sam ogon nie wystarczy do przeżycia pod wodą (próby podwodne w wannie). O możliwości posiadania skrzeli przez dwunożnych dowiedziałam się dużo później z takiego okropnie niedobrego filmu z panem Costnerem, ale było już zdecydowanie za późno...

KONTYNUACJA: Do dziś czuję się w wodzie jak ryba. I nadal lubię (niektórzy twierdzą, ze to obsesja) kolor turkusowy.

UWAGI DODATKOWE: Dla tych, co nie rozumieją jak można chcieć zostać syrenką - dla mnie syrenka była jak strażak. O!

wtorek, 8 grudnia 2009

1. BLOGERKA czyli GENEZA


Zaczęło się tak. Gdy miałam 8 lat zadałam sobie jedno niezwykle ważne, podstawowe wręcz pytanie, na które - jak się okazało - do dziś nie mogę znaleźć odpowiedzi. Pytanie brzmiało: Co mam zrobić z tym, jakże pięknie rozpoczętym życiem? Inni wiedzieli, a ja? A ja miałam tylko baaardzo dużo pomysłów. Niestety w większości absolutnie nierealizowalnych...
No bo czy można zostać parapsychologiem jak Pogromcy Duchów, jeśli się boi duchów? Albo astrofizykiem, jeśli jest się nogą z matmy i fizyki? No może i by się dało, ale trzebaby się postarać i najlepiej być ukrytym geniuszem. Ze staraniem się nie byłoby tak źle, ale ten geniusz...W każdym razie do tej pory żadnej tajemno-genialnej mocy swojego mózgu nie odkryłam. I raczej już na to nie liczę.
I tak trwam, szukając...
Ci, którzy mnie znają (szczególnie mama i tata) - drżą z niepokoju, gdy słyszą o moich kolejnych pomysłach i jednodniowych pasjach. Ja zresztą też mam juz dość tych poszukiwań... Ale ponieważ jeszcze trochę werwy we mnie bulgocze i zostały chyba jeszcze jakieś nieodkryte terytoria - nie ulęknę się i nie poddam zwątpieniu!


No i po to mi ten blog. Żeby sobie zapisywać jakie to miewam/miewałam  pomysły na życie, jak się zabierałam do ich realizacji, ile trwał zapał, jak mi szło i czy cokolwiek mi po tym wszystkim zostało... No i pisanie bloga też może być sposobem na życie, nie? W pewnym sensie, zawsze myślałam, że pisanie dzienników będzie moim sposobem na nieśmiertelność. Chciałam (o głupia i naiwna ja!) pobić rekord Marii Dąbrowskiej. O zgrozo! Po zapisaniu 15 woluminów skrupulatnie dokumentujących 15 lat mojego życia nagle pisać przestałam. Zeszyty i pisanie ręczne odeszły wszakże do lamusa... Trzeba iść z duchem czasu, pomyślałam... I cóż, że publiczne się uzewnętrznianie zawsze napawało mnie wstrętem? Jeśli pisanie bloga może być moim sposobem na życie - muszę spróbować!
a więc...
Do napisania!